poniedziałek, 20 października 2014

3. Niezwykłe spotkanie

Po 45 minutach zatrzymaliśmy się przed wielką willą. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
- Witaj w nowym domu, Hope! – powiedział wesoło wujek.
Rozejrzałam się wokół i po chwili stwierdziłam, że to jest piękne miejsce. Wszystko było bardzo zadbane.
- Chodź, pokażę ci dom. – zachęcił wchodząc do środka. Podążyłam za nim i odbyłam małą wycieczkę po domu. Był bardzo duży i nowoczesny. Miał mnóstwo bajerów, o których my mogliśmy sobie w domu pomarzyć. W końcu pokazał mi mój pokój. Nie różnił się wiele od innych. Usiadłam na łóżku popatrzałam na wujka, mając nadzieję, że zostawi mnie teraz samą. Chyba zrozumiał i wyszedł bez słowa.  Rozmyślałam nad dzisiejszym dniem. To wszystko działo się dla mnie za szybko! Śmierć rodziców, utrata rodzinnego domu, poparzenia i związany z nimi pobyt w szpitalu, przeprowadzka do innego miasta z wujkiem, którego nie znam. Moje spokojne życie zmieniło się w jakiś koszmar. Zaczęłam płakać, czując totalną bezsilność. Nie potrafiłam już dalej tłumić w sobie emocji. Wymoczyłam już całą poduszkę, ale nie potrafiłam przestać. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Hope, chodź na kolację. – powiedział Scooter.
Nie chcę jeść – pomyślałam. Położyłam się udając że śpię, w razie gdyby wszedł. I nie myliłam się. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanął wujek. Słysząc ciche westchnienie stwierdziłam, że mój plan się powiódł. Zaraz po jego wyjściu wstałam i podeszłam do szafki, w której schowałam swoje rzeczy, a wśród nich także lekarstwa. Odnalazłam opakowanie z tabletkami przeciwbólowymi i zażyłam jedną, gdyż poprzednia przestawała już działać. W sumie to dużo mi to nie dawało, bo ból po poparzeniach był nie do zniesienia i chyba nic nie potrafiło go zupełnie zniwelować. Postanowiłam wziąć kąpiel w swojej nowej łazience. To była dla mnie nowość, bo nigdy nie miałam łazienki połączonej z pokojem. Muszę jednak przyznać, że było to bardzo wygodne. Weszłam do środka i rozejrzałam się po dużym pomieszczeniu. Wszystko było nowoczesne, a całość prezentowała się niesamowicie. Duża wanna połączona z prysznicem, wszystko w odcieniach zieleni, z motywami prosto z dżungli. Najbardziej podobał mi się jednak olbrzymi wodospad na ścianie, który był podświetlony, co dawało duży efekt z poruszającą się tam wodą. Czego to ludzie nie wymyślą. Z przyjemnością wzięłam kąpiel i poszłam spać po dniu pełnym wrażeń.
Środa, 12.06.12.
Obudziły mnie promienie porannego słońca. Wstałam i wyszłam na balkon. Zapowiada się piękny dzień – pomyślałam i mimowolnie się uśmiechnęłam na samą myśl o tym jak rodzice wymyślali nam zajęcia na taką pogodę. Czasem chodziliśmy nad jezioro, innym razem robiliśmy sobie wycieczkę rowerową. To były czasy! Przebrałam się w ubrania, które ze sobą przywiozłam. Nie było tego dużo, ale mi starczało. Wróciłam do pokoju i zaczęłam toczyć ze sobą wewnętrzną walkę: zejść na dół i pokazać się światu czy zostać tu i zalewać się łzami? W końcu stwierdziłam, że druga opcja jest nie na miejscu w taki dzień i rodzice, gdyby tu byli to od razu wygoniliby mnie z pokoju. Tak więc, postanowiłam opuścić moje „królestwo”. Powoli ruszyłam do schodów, po których zeszłam do przedpokoju. Odruchowo skierowałam się do kuchni, gdzie spotkałam wujka.
- Witaj Hope, miło cię widzieć. – przywitał mnie wesoło. – Może się przysiądziesz i coś zjesz? Wczoraj spałaś, kiedy cię wołałem na kolację więc na pewno jesteś głodna. – powiedział siedząc przy stole i zajadając kanapki.
Usiadłam naprzeciwko i patrzałam się tępo przed siebie. Z jednej strony nie chciałam jeść, ale z drugiej strony nie mogłam zażywać samych tabletek. Sama nie wiem co robić.
- Hope, musisz jeść. – nalegał – Proszę. – przysunął mi talerz z kanapkami. – Jeśli je zjesz to odwołam psychologa, którego zalecili ci lekarz. Wiem, że nie jest ci potrzebny. To co? Dasz się namówić? W innym razie będę zmuszony zawieźć cię do szpitala, a tego nie chcemy, prawda?
Bardzo zdziwiło mnie jego podejście. Stwierdziłam, że ta propozycja jest wręcz nie do odrzucenia i po chwili zastanowienia chwyciłam pierwszą kanapkę.
- No, i o to chodziło. – powiedział życzliwie. – Hope, nie chcę abyś traktowała mnie jak wroga. Nie znamy się w prawdzie, ale chcę dla ciebie jak najlepiej. – dodał poważniej. W sumie, to nawet go rozumiem. To nie jego wina, że miał miejsce ten wypadek i do nikogo się od tego czasu nie odzywam. Jestem mu bardzo wdzięczna, że mimo tych wszystkich kłopotów ze mną zechciał mnie przygarnąć. Za żadne skarby nie chciałam robić wujkowi przykrości, więc spojrzałam na niego i zdobyłam się na blady uśmiech.
- Wiesz, pięknie wyglądasz jak się uśmiechasz. – powiedział, co oznaczało, że uchwycił mój uśmiech. – Poprosiłem znajomą stylistkę żeby kupiła ci trochę ubrań, bo wydaje mi się, że nie masz ochoty na zakupy. Zaraz przyjedzie wziąć twoje wymiary itp. Ja będę musiał załatwić trochę spraw na mieście więc trochę mnie nie będzie. Na stole zostawiłem ci klucze z domu, gdybyś chciała gdzieś wyjść. Masz tam też mój numer telefonu w razie czego. No, to chyba wszystko co chciałem Ci przekazać przed wyjściem. W takim razie do zobaczenia później. – pożegnał się i wyszedł.
Zostałam sama w domu może na pięć minut, bo przyszła ta stylistka. Otwarłam jej drzwi i wskazałam żeby weszła. Ona przywitała się entuzjastycznie i ruszyła do salonu. Widocznie była tu kiedyś, bo nie wyglądała, żeby się jakoś specjalnie krępowała. Była to dość młoda wysoka blondynka.
- Cześć Hope, nazywam się Grace i od teraz będę cię ubierać. To dla mnie nowość, ponieważ do tej pory ubierałam tylko Justina, a on ma całkiem inny styl. – paplała podekscytowana. Nawet ją polubiłam. Była bardzo wesoła i energiczna. Tylko o jakim Justinie ona mówi? – W takim razie przejdźmy do rzeczy. Nie wiem jak ty lubisz się ubierać, ale zgaduję, że wolisz spodnie i ogólnie styl sportowy, tak? – zapytała, na co kiwnęłam głową. – Pokarzę Ci kolekcje, które przygotowałam, a ty wskażesz mi co ci pasuje. To co zaczynamy? – nie czekając na moją odpowiedź otwarła swojego laptopa i zaczęła przewijać zdjęcia. Po godzinie już wiedziała co i jak, więc poszła. To jest naprawdę ciekawe uczucie, jak ktoś robi za ciebie zakupy i troszczy się o twój wygląd. Muszę przyznać, że to miłe z jej strony, a ubrania, które mi zaprezentowała były naprawdę świetne. Chyba nigdy nie byłam tak dobrze ubrana.
Postanowiłam pooglądać telewizję. Włączyłam MTV i zobaczyłam jakieś plotki o gwiazdach. W pewnym momencie prowadząca program kobieta zaczęła mówić o Justinie Bieberze. Pokazywali jakieś filmiki, jak wychodził z jakiegoś klubu w środku nocy w towarzystwie roześmianych dziewczyn. Taki to nie ma w ogóle życia prywatnego – pomyślałam. Pewnie fajnie jest być gwiazdą, ale płaci się za to dużą cenę. Szczerze, współczuję wszystkim popularnym ludziom, że na każdym kroku chodzą za nimi paparazzi i reporterzy. To musi być irytujące.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek. Wyłączyłam telewizor i ruszyłam do drzwi, ale w pewnym momencie usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu. Pierwsza myśl jaka przeszła mi przez głowę – po co ta osoba dzwoniła, skoro później sama sobie wchodzi? Potem dopiero zaczęłam trochę racjonalniej myśleć i schowałam się za drzwiami w kuchni, obserwując kto przechodzi. Ujrzałam chłopaka, który skierował się do salonu i krzyknął na cały dom: – Jestem Scoot! – po czym rozsiadł się na fotelu. Przyjrzałam mu się dokładniej i zszokowana stwierdziłam, że to jest ten Justin Bieber. Momentalnie wszystko złożyło mi się w logiczną całość. Grace jest stylistką Justina, a Scooter to pewnie jego menager. Nie wierzę, że zupełnie przypadkiem trafiłam w takie towarzystwo! Za chwilę ogarnęło mnie jednak przerażenie. Justin nie może mnie zobaczyć. Nie zna mnie, a ja mu nic nie powiem i dojdzie do nieporozumienia. Postanowiłam jak najszybciej opuścić kuchnię i niezauważalnie przejść do swojego pokoju. Już chciałam rozchylić drzwi i wymknąć się z pomieszczenia, kiedy wpadł na mnie główny powód mojej ucieczki – Justin. Straciłam równowagę przez co upadłam na kuchenne kafelki. Chłopak był wyraźnie w szoku, co mogę powiedzieć również o sobie. Po chwili jednak się ocknął i pomógł mi wstać.
- Strasznie cię przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tu jest. Nazywam się Justin, a ty? – odezwał się. Ja popatrzałam na niego z przerażeniem, nic nie odpowiadając. Dziwne, co nie? Był widocznie zmieszany brakiem mojej reakcji, ale po chwili wyraz jego twarzy się zmienił, tak jakby znalazł tego powód. Pewnie myślał, że jestem jedną z szalonych fanek, która zaniemówiła na jego widok. Szczerze, nie dziwię się, że tak pomyślał. Mimo braku odpowiedzi nie dawał za wygraną, mówiąc: – Nie chcę cię urazić, ale co ty tutaj robisz? – wpatrywał się we mnie oczekując odpowiedzi. Nie wiedziałam co robić. Chciałam uciec, ale on przytrzymywał moje ramię, które strasznie bolało. W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy bezradności. Spojrzałam na niego szklanymi oczami, a potem na swoją rękę. Chyba zrozumiał o co mi chodzi i od razu puścił. W tym momencie przyjrzał się moim ranom po poparzeniach. Jeszcze tylko tego brakowało.
- Co ci się stało? Odpowiesz mi chociaż na jedno pytanie? – zapytał zdesperowany. Wpatrywał się w moje oczy swoimi czekoladowymi tęczówkami próbując coś z nich wyczytać. Tego było dla mnie za wiele. Dałam upust emocjom i słona ciecz zaczęła spływać po moich policzkach. Spuściłam głowę, gdyż nie potrafiłam dłużej patrzeć w jego oczy. Wszystko widziałam zamazane. Czułam się tak bezradnie. Marzyłam, aby jak najszybciej przerwać tą chorą scenkę, ale on nagle mnie przytulił. Byłam zaskoczona, ale brakowało mi tego, dlatego stałam nieruchomo, otulona jego silnymi ramionami. Chłopak łagodnym głosem zaczął mnie uspokajać. Był wobec mnie taki delikatny. Na chwilę zatraciłam się w jego uścisku. Nie wiem ile to trwało, ale gdy się od niego trochę odsunęłam, czułam się dużo lepiej. Trudno mi określić na czym polegało to „lepiej”. Może na tym, że miałam poczucie bezpieczeństwa i pewnego rodzaju zrozumienia? Nie zastanawiałam się nad tym długo, bo gdy tylko spojrzałam w jego oczy, uśmiechnął się, chwycił moją rękę i powiedział: – Nie bój się. – i pociągnął mnie do salonu gdzie usiedliśmy na kanapie. – Wnioskuję, że Scootera nie ma w domu. – Kiwnęłam głową. – Wiesz kim jestem? – bardziej stwierdził niż spytał na co przytaknęłam. – Ale ja nie wiem kim ty jesteś. – zaśmiał się. Miał cudowny śmiech. Nie dziwię się, że miliony dziewczyn są  w nim zakochane po uszy. Po prostu chodzący ideał. Chyba. – Mam pomysł. Zrobimy tak: ja będę zadawał pytania, a ty będziesz odpowiadać kiwnięciem głowy. Co ty na to?
***
Czołem, moi drodzy!
Jak tam, co tam? Ciężko w szkole? Ja dzisiaj nie mogłam się nadziwić swoim zachowaniem. Źle mi poszło na sprawdzianach i w dodatku dostałam dwie nowe złe oceny, a byłam przeszczęśliwa! Ehh, dziwnie, dziwnie :) Jutro mam zawody i strasznie się stresuję. Będę musiała biec na 800 metrów, a ten dystans nie należy do moich ulubionych. Wolę setkę :D 14 sekund i już po sprawie xD
A co się tu dzieje w opowiadaniu? Hope spotkała Justina. Chyba okoliczności, w których na siebie wpadli nie były najlepsze, ale chyba dadzą sobie radę z dogadaniem się. Jak myślicie?
Ściskam mocno i do następnego rozdziału!
Ania

wtorek, 7 października 2014

2. Drastyczne zmiany

Wtorek, 04.06.12.
Otworzyłam oczy, ale od razu je zmrużyłam przez mocne światło. Poczułam jak całe ciało mnie piecze. Ból był nie do zniesienia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym się znajdowałam i z przerażeniem stwierdziłam, że jestem w szpitalu. W momencie powróciły do mnie przeżycia z dzisiejszej nocy. Rodzice! Gdzie oni są! Do pomieszczenia weszła pielęgniarka, która od razu wyszła kiedy zobaczyła, że się obudziłam. Chciałam ja wypytać o to, co się dalej działo, ale nie zdążyłam. Po chwili weszła z powrotem, ale tym razem z lekarzem.
- Jestem dr Jason. Jak się czujesz? – zapytał z troską w głosie.
- Gdzie są moi rodzice!? – krzyknęłam.
- Znaleźliśmy cię na trawie przed domem. Masz poważne poparzenia ciała, ale zajęliśmy się tym. – mężczyzna zaczął mówić, totalnie ignorując moje pytanie.
- Gdzie oni są!? – krzyknęłam jeszcze głośniej. Miałam w nosie, że obudzę innych pacjentów obok. Byłam na skraju wyczerpania psychicznego, a on nie raczył mi odpowiedzieć na jedno proste pytanie. Strasznie bałam się odpowiedzi, bo dobrze wiedziałam, że oni tam zostali dłużej i są pewnie ciężko ranni. Ja po prostu chciałam ich zobaczyć, a przynajmniej dowiedzieć się czegoś na ich temat. Czy to tak wiele?
- Spokojnie. Wiedziałem, że o to zapytasz. Chciałem ci tego po prostu oszczędzić teraz, bo nie jesteś  w najlepszym stanie, ale skoro nalegasz. Twoi rodzice zginęli. Nie udało się ich odratować, ponieważ udusili się we śnie dymem. Miałaś szczęście, że obudziłaś się w porę.  – powiedział na jednym tchu i spojrzał na mnie zatroskany. – Przykro mi. – dodał na koniec i wyszedł.
Jego słowa huczały w mojej głowie. To niemożliwe. To musi być jakiś bardzo, bardzo zły sen. Chciałam krzyczeć wniebogłosy, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przecież oni byli dla mnie wszystkim! Ja nie dam rady żyć bez nich. To jest nie możliwe. Łzy leciały ciurkiem po mojej twarzy. Nawet nie starałam się ich wycierać. To by i tak nic nie dało. Co ze mną teraz będzie? Czy trafię do domu dziecka? Nie jestem jeszcze pełnoletnia. Mnóstwo pytań chodziło mi po głowie, która swoją drogą strasznie mnie bolała. Po pewnym czasie przyszła pielęgniarka i wymieniła mi kroplówkę. Poczułam się nagle tak jakoś błogo. To na pewno jej sprawka! Dała mi środki usypiające. Ale to jest nawet przyjemne… .
Obudziłam się dopiero pod wieczór. Znowu nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje. Po kolacji, której nawet nie tknęłam przyszedł lekarz. Opowiedział mi wszystko dokładnie na temat pożaru w domu, rodziców jak i mojego stanu zdrowia. Gdy skończył spytał się jeszcze:
- Może poproszę żeby przysłali do ciebie psychologa?
Nic nie odpowiedziałam, tylko przekręciłam głowę w inną stronę i pozwoliłam kolejny raz wypłynąć łzom na wierzch. Nie chciałam psychologa, chciałam rodziców.

Tydzień później
Wtorek, 11.06.12.
Siedzę w tym okropnym miejscu już tydzień. Pod względem fizycznym czuję się lepiej, choć moje poparzone ciało boli niemiłosiernie. Jednak psychicznie jestem zrujnowana. Praktycznie ciągle płaczę. Dzisiaj mam iść na pogrzeb rodziców, a potem zabierze mnie pani z domu dziecka. Tak, właśnie tam trafię.
Perspektywa Scootera Brauna
Właśnie jadłem śniadanie kiedy zadzwonił do mnie telefon. Popatrzałem na ekran, na którym widniał nieznany numer. Odebrałem i usłyszałem głos jakiejś kobiety:
- Witam, nazywam się Rita Wilson i jestem dyrektorką miejskiego domu dziecka w Little Rock.
- W czym mogę pomóc? – zapytałem zdziwiony.
- Pańska siostra i jej mąż mieli wypadek tydzień temu, w którym zginęli. – powiedziała spokojnie.
- Co się stało Rose! – powiedziałem głośniej i z wrażenia wstałem z siedzenia. Nie miałem z nią kontaktu od kilkunastu lat, ale to moja siostra, którą zawsze kochałem. Nie mogłem uwierzyć, że nie żyje.
- Z niewiadomych przyczyn spłonął dom, w którym się znajdowali. – wytłumaczyła mi.
- Rozumiem, gdzie i kiedy odbędzie się pogrzeb? – zapytałem, z powrotem opadając na krzesło, lecz najbardziej nurtowało mnie pytanie dlaczego ona dzwoni z domu dziecka?
Kobieta podała mi wszystkie dane i powiedziała jeszcze:
- Przede wszystkim dzwonię jednak by zapytać się pana, czy jest pan zainteresowany opieką nad ich córką.
- Ona miała córkę?
- Tak, nazywa się Hope Collins i ma 17 lat. Bardzo przeżyła śmierć obojga rodziców. Jest pan jedyną rodziną tej dziewczyny. – mówiła z bólem.
- Oczywiście, że się nią zajmę. – powiedziałem, nie zostawię siostrzenicy w domu dziecka. To by było nieludzkie!
- W takim razie umówmy się, że odbierze ją pan na pogrzebie, dobrze?
- Dobrze.
- Dziękuję, do widzenia. – pożegnała się i skończyła rozmowę.
Siedziałem w jednym miejscu i starałem się uporządkować sobie wszystkie słowa, które powiedziała ta kobieta. Nie do wiary jak jeden wypadek potrafi namieszać w życiu tylu ludzi. Najbardziej jednak żal mi jest tej małej. Nie znam jej, ona mnie też. Nie wiem jaki ma charakter, ale zgaduję, że jest podobny do charakteru mojej siostry. Ona była wręcz aniołem.
Moje rozmyślania przerwał dzwoniący telefon. Na ekranie widniał napis „Justin”. Bez zastanowienia odebrałem i usłyszałem wesoły głos nastolatka:
- Hejka Scoot! Dzisiaj mam ten wywiad w radiu i chciałem zapytać czy podjedziesz pod mój dom, czy mam gdzieś zaczekać?
- Justin, nie mogę z Tobą jechać. Wybacz, sprawy rodzinne. Pojedziesz z Kennym, dobrze. – powiedziałem podłamanym głosem.
- No, jasne, nie ma sprawy. – powiedział trochę przygaszony. – To coś poważnego, z tą rodziną? – zapytał, co mnie trochę zdziwiło. Raczej nie interesował się moim życiem prywatnym.
- Przyjdź do mnie jutro, to ci wszystko wyjaśnię.
- Ok. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Po rozmowie zamówiłem bilet samolotowy i spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Opuściłem dom i wsiadłem do samochodu kierując się na lotnisko. Nim się obejrzałem, jechałem ulicami Little Rock. Na dworze było ponuro i zapowiadało się na to, że będzie padało. Kierowca taksówki zatrzymał się przed kościołem, w którym miała się odbyć msza. Zapłaciłem i wysiadłem. Rozejrzałem się trochę i zobaczyłem jak podchodzi do mnie jakaś kobieta.
- Pan Braun? – zapytała.
- Tak, to ja. Gdzie jest Hope? – dopiero teraz doszło do mnie co oznacza jej imię. Niewątpliwie wybrała je Rose i myślę, że to jedno z najpiękniejszych imion jakie znam. Nadzieja, brzmi cudownie.
- Jest tam. – wskazała dziewczynę stojącą z dala od wszystkich. – Proszę na razie do niej nie podchodzić. Ona jeszcze o niczym nie wie.
- Nie ma sprawy. – odpowiedziałem i przyjrzałem się brunetce. Była bardzo smutna. Miała na sobie czarną prostą sukienkę. Muszę przyznać, że była naprawdę ładna, ale ten strój zupełnie do niej nie pasował.
Po pewnym czasie wszyscy weszli do środka kościoła, gdzie rozpoczęła się msza. Było mnóstwo ludzi i wszyscy płakali. Następnie przeszliśmy na cmentarz. Cały czas przyglądałem się Hope. Serce się krajało na jej widok. Postanowiłem, że sprawię by na jej twarzy zagościł znów uśmiech. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię.
Cała uroczystość dobiegła końca, a ludzie powoli się rozchodzili. Podszedłem do dyrektor domu dziecka i zapytałem:
- Czy teraz mogę się z nią przywitać.
- Tak, tylko chcę pana poinformować o paru ważnych rzeczach dotyczących pańskiej siostrzenicy. Od wypadku nic nie mówi, odmawia jedzenia i praktycznie ciągle płacze. Próbowano do niej dotrzeć, ale ani lekarze ani psycholodzy nie potrafili stwierdzić na czy polega jej problem. Jeśli będzie miał pan kłopoty z nakarmieniem jej to proszę jechać do szpitala i tam będą wiedzieli co zrobić.
- Dobrze. Mam podpisać jakieś papiery? – spytałem odruchowo. W mojej branży ciągle się coś podpisuje. Przyzwyczaiłem się już.
Kobieta podała mi kilka kartek, które podpisałem. Była zdziwiona tym, że nawet nie przeczytałem, ale nie miałem w tym momencie do tego głowy. I tak musiałem dostać kopię, więc przeczytam w domu.
- To wszystko? – zapytałem na co kobieta kiwnęła głową i ruszyła w stronę Hope.
Kiedy podeszliśmy do niej zauważyłem na jej twarzy kryształowe łzy. Odwróciła się w naszą stronę i przyjrzała mi się.
- Hope, to jest brat twojej mamy. Zaopiekuje się Tobą. – dziewczyna była wyraźnie zszokowana.
- Cześć Hope. Jestem Scooter Braun. Pojedziesz ze mną i zamieszkasz u mnie, dobrze? – nie odpowiedziała nic. Czego ja się spodziewałem, że rzuci mi się na szyję z radości i nie będzie się mogła doczekać wyjazdu?
- Hope, chcesz jechać z wujkiem, czy zostać u nas? – spytała kobieta, która nie potrafiła ukryć już swojej bezradności. – Kiwnij głową na znak, że wyjeżdżasz. – próbowała dalej. Ku mojemu zdziwieniu kiwnęła i podeszła do mnie patrząc mi prosto w oczy. Miałem wrażenie, że sprawdza tym, jaki jestem i czyta wszystkie moje myśli. To było naprawdę dziwne.
- W takim razie do wiedzenia pani i jeszcze raz dziękuję za pomoc.
- Dowidzenia. Proszę się nią zająć. – powiedziała jeszcze na odchodnym.
Oczami Hope
Gdy się pożegnali ruszyliśmy w stronę taksówki. Scooter włożył do bagażnika moją torbę, podczas gdy ja wsiadłam do samochodu. Po chwili siedział obok. Podał jakąś karteczkę kierowcy i powiedział:
- Zamieszkasz ze mną w Los Angeles. Myślę, że Ci się tam spodoba.
Potem już nic nie mówił, aż dojechaliśmy do lotniska.
- Załóż te okulary. Nie chcę byś miała potem kłopoty przez to, że jestem dość znany. Potem wszyscy będą pytać kim jesteś, co się stało i dlaczego. Postaram się dać Ci jak najwięcej prywatności, ale nie obiecuję, że media cię nie dopadną. – powiedział z troską. Rozumiem go, dlatego wzięłam przedmiot i nałożyłam.
Wyszliśmy z taksówki, po zapłaceniu i poszliśmy na odprawę, przedzierając się przez tłumy ludzi. Nigdy nie byłam w tym miejscu, a tym bardziej nie leciałam samolotem. Bałam się strasznie. Po pewnym czasie wsiedliśmy do maszyny i zajęliśmy miejsca. Samolot ruszył, a ja kurczowo chwyciłam się oparć fotela i zamknęłam oczy. Poczułam lekkie szturchniecie i otworzyłam oczy.
- Już jest dobrze, Hope. – próbował mnie uspokoić wujek.
Popatrzałam na niego z wdzięcznością i puściłam się. Spojrzałam za okienko i przyglądałam się widokom. Nie wiem kiedy zmorzył mnie sen. Obudził mnie Scooter, mówiąc, że już wylądowaliśmy. Jak dobrze, że spałam. Gdy znaleźliśmy się przed budynkiem lotniska zgromadziło się wokół nas kilka dziewczyn i dziennikarzy. Wszyscy coś krzyczeli, przez co czułam się strasznie skołowana. Scooter to zauważył i wziął mnie szybko do samochodu.
- Właśnie tego się obawiałem. Nic Ci nie jest? – zapytał, ale widziałam, że zaraz doszło do niego, że i tak nie odpowiem.
Po 45 minutach zatrzymaliśmy się przed wielką willą. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę.To tu mam teraz mieszkać?
- Witaj w nowym domu, Hope! – powiedział wesoło.
***
 Hejo!
Oto kolejny rozdzialik :) Taki trochę smutny, ale w sumie trudno żeby nie był, skoro nasza Hope straciła kogoś tak ważnego?
Nie wiem co tu jeszcze napisać... pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali choć trochę mojej pracy, a szczególnie tych, którzy poświęcili dla niej więcej czasu komentując ją. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaką one mają moc.
Miśki,
Ania :)

niedziela, 28 września 2014

1. Noc, która zmieniła wszystko

Poniedziałek, 03.06.12.
- Kochanie wstawaj. – usłyszałam szept mamy, która zaczęła mnie budzić – Spóźnisz się do szkoły.
- Tak, tak, już wstaję. – mruknęłam i zakryłam się cała kołdrą.
- Na dole czeka śniadanie. Zrobiłam twoje ulubione naleśniki z owocami. – próbowała dalej.
- Naleśniki? – szybko podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Tak, ale jeśli nie chcesz jeść zimnych to wstawaj. – powiedziała mama i zaśmiała się z mojej reakcji.
- Chyba mnie przekonałaś! – wstałam z łóżka, pościeliłam je i po drodze do łazienki pocałowałam mamę w policzek, mówiąc: – Dzięki, mamo! Jesteś wielka.
Gdy już schodziłam na dół do kuchni dostałam sms-a od Connie (mojej najlepszej koleżanki), w którym pisała, że za dziesięć minut będzie u mnie. Ucieszyłam się i odpisałam, że czekam. Weszłam do kuchni i usiadłam przy stole, gdzie również siedział mój tata.
- Cześć tato! – powiedziałam entuzjastycznie. Mężczyzna na te słowa położył obok gazetę, którą czytał i uśmiechnął się.
- Witaj myszko.
- Joe, ściągnij proszę tą gazetę ze stołu. – poprosiła mama niosąca talerz pełen naleśników.
- Już się robi. – powiedział i rzucił mi gazetę, abym położyła ją na stole w salonie.
- No dzięki. – udałam oburzoną. – Ojcze, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jakie ciężary nakładasz na swoje jedyne najukochańsze dziecko? – powiedziałam poważnym tonem, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Tata od razu załapał o co mi chodzi. Często bawiliśmy się w taki sposób. Zawsze mówił mi wtedy, że kiedyś będę światowej sławy aktorką, co mi się bardzo podobało. Zawsze o tym marzyłam.
- Jak śmiesz odzywać się w taki sposób do swojego jedynego najmężniejszego ojca. Ty niewdzięcznico! Zginiesz w lochach! – powiedział grubym niskim głosem i zaśmiał się złowieszczo.
- No, dosyć. – zaśmiała się mama. – Co sobie o nas sąsiedzi pomyślą?
- Że jesteśmy stuknięci. – zaśmiałam się zacierając ręce.
- Zdrowo stuknięci, kochaniutka. – zawtórował mi tata i podszedł do mamy siedzącej przy stole. – Ale ty nas takich kochasz.
- I tu mnie masz. – zachichotała.
Wzięłam gazetę i przeglądając ją ruszyłam do salonu. Na pierwszej stronie było coś o gwiazdach. Chciałam dokładniej przejrzeć, ale zawołano mnie do stołu. Po zjedzeniu wielkiej porcji naleśników spakowałam potrzebne rzeczy do szkoły i pożegnałam się z rodzicami wychodząc z domu. Za drzwiami spotkałam Connie, która właśnie miała pukać.
- Hej! – przywitałam się z przyjaciółką.
- Hopie! – krzyknęła dziewczyna i przytuliła mnie.
- Stęskniłaś się za mną przez ten weekend? – zapytałam.
- I to jak. Chodźmy już. – powiedziała i pociągnęła mnie w stronę szkoły. – Mam ci tyle do opowiedzenia. Nie wiem od czego zacząć. – paplała jak najęta.
- Może od początku. – zaśmiałam się.
- Masz rację. – przytaknęła i wzięła głęboki wdech. – No więc, pamiętasz może Jamesa z klasy A?
- Tak.
- No to umówiłam się z nim. – powiedziałam nadzwyczaj spokojnie z dziwnym uśmieszkiem.
- No, mów! – nie wytrzymałam.
- Od wczoraj jesteśmy parą. Dasz wiarę!!! – pisnęła, a ja wraz z nią. Zaczęłyśmy tańczyć jak jakieś wariatki na środku ulicy i skakałyśmy ze szczęścia.
- Strasznie się cieszę Connie. Mam nadzieję, że wam się ułoży. – pogratulowałam koleżance, gdy już się trochę uspokoiłam.
Resztę dnia w szkole przegadałyśmy o związku Con i Jamesa. Ona nigdy nie miała szczęścia do chłopaków. Zawsze trafiała na jakiś głąbów, którzy ją zdradzali. Mam nadzieję, że James jest inny, bo jak nie to pożałuje.
Wróciłam do domu i tanecznym krokiem weszłam do kuchni, gdzie mama jak zwykle przygotowywała coś pysznego.
- Cześć mamo, co tam pichcisz? – zapytałam cała w skowronkach.
- Coś dobrego dla mojej księżniczki. – powiedziała i pocałowała mnie w policzek. – Co się stało, że masz taki dobry humor? – zapytała przyglądając mi się uważnie.
- Connie ma chłopaka! – powiedziałam wesoło.
- Och, to super. A fajny jest?
- Nie wiem. Znam go z widzenia, ale Connie jest zachwycona.
- Cieszę się. Zawołaj proszę tatę na obiad, dobrze słońce?
- Już się robi. – powiedziałam i pobiegłam szukać taty.
- Tato, obiad! – krzyknęłam, widząc, że kosi trawę na podwórku.
- Idę! – odkrzyknął i wyłączył sprzęt.
Zjedliśmy posiłek rozmawiając zawzięcie o wakacjach, które planowaliśmy spędzić w Miami. To było moje marzenie od … zawsze! Rodzice długo zbierali pieniądze na ten wyjazd. Oni również chcieli się wyrwać z Little Rock (miejsce zamieszkania rodziny) do miasta nad morzem. Wakacje zaczynały się już za niecały miesiąc!
Po umyciu naczyń poszłam do siebie do pokoju i odrobiłam lekcje. Następnie pogadałam z Connie na skype. Zawsze mamy tyle do powiedzenia, a tematy do rozmów nigdy nam się nie kończą, dlatego potrafimy rozmawiać tak nawet 3 godziny. I właśnie dzisiaj się trochę zasiedziałyśmy, bo skończyłyśmy dopiero, gdy mama Con nas upomniała, żebyśmy kończyły. Miałam jeszcze sporo czasu dlatego postanowiłam wymyślić trochę układu tanecznego. Uwielbiam tańczyć! To jest druga najlepsza rzecz po aktorstwie. Gdy już wymyśliłam pewien układ, zaczęłam go ćwiczyć przed lustrem w pokoju, aby udoskonalić ruchy. Tak, to było zdecydowanie to co mogłabym robić w przyszłości. Niestety musiałam kończyć ze względu na późną porę i zmęczona, ale szczęśliwa poszłam do łazienki wziąć prysznic. Po 30 minutach leżałam już w swoim przytulnym łóżku, a po chwili zasnęłam.
W nocy
Obudziłam się i z przerażeniem stwierdziłam, że nie bez powodu. Cały mój pokój płonął. Szybko pobiegłam w stronę drzwi, chwytając po drodze komórkę. W pomieszczeniu było mnóstwo dymu, który strasznie piekł w oczy i powodował, że zaczynałam się dusić. Spojrzałam na moje drzwi, które również stały w płomieniach. Jednak to nie był jedyny problem. One były zamknięte, co oznaczało, że jestem uwięziona. Było mi coraz bardziej duszno i musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Przebiegłam boso po palącym się dywanie i otwarłam okno, łapczywie wciągając do płuc rześkie nocne powietrze. Gdy już odetchnęłam, z paniką stwierdziłam, że dach domu zaraz zwali mi się na głowę. Muszę stąd wyjść! Wróciłam do drzwi i chwytając za krzesło uderzyłam nim. Za pierwszym razem odkruszyła się niewielka ilość. Nie potrafiłam już opanować emocji. Płakałam jak najęta i waliłam z całej siły w drzwi. Po jakimś czasie udało mi się je otworzyć i szybko pobiegłam do pokoju rodziców. Po drodze rozejrzałam się po płonącym domu. Próbowałam otworzyć drzwi rodziców, ale mieli zamknięte od środka. Zaczęłam walić pięściami i krzyczeć, żeby się obudzili i uciekali, ale nie było żadnej reakcji. Wzięłam do ręki coś ciężkiego i uderzałam tym. Byłam załamana. Wszystko mnie bolało od poparzeń, a w dodatku brakowało mi tlenu. Nie miałam już siły. Zaczęłam zbiegać po płonących schodach, w których co chwila zapadały się kolejne stopnie. Nagle pod moją nogą także coś trzasnęło. Poczułam jak tracę grunt pod nogami. Rzuciłam się do przodu i sturlałam się na sam dół. Powoli wstałam i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Traciłam kontrolę nad swoim ciałem. Coraz mniej do mnie docierało. Przekręciłam żarzący się klucz i wyszłam na podwórko. Odeszłam od domu na odległość około 15 metrów i upadłam. Chwyciłam komórkę i zadzwoniłam pod numer alarmowy. Po dwóch sygnałach odebrała jakaś kobieta.
- Pali się mój dom. Rodzice są w środku. Ulica Warren 20. – powiedziałam wyczerpanym głosem i zaczęłam tracić przytomność. Usłyszałam jeszcze w słuchawce nawoływanie kobiety, a potem nastała ciemność…
***
Hej!
No to jest część pierwsza.Jak tak ją sobie czytałam, to doszło do mnie jak bardzo zmienił się mój styl pisania. Mam nadzieję, że na lepsze :)
Wiecie, to bardzo śmieszne uczucie odkrywać niektóre rzeczy na nowo. W sumie podoba mi się perspektywa "przerabiania" mojego opowiadania od początku, bo wiele już do tej pory zdążyłam zapomnieć, a teraz jest dobra okazja, by to odświeżyć. 
Pozdrawiam serdecznie i do napisania,
Ania :)

środa, 24 września 2014

Witajcie!

Witajcie!
Jest to mój nowy (stary) blog. Oznacza to tylko, że przenoszę swoje rozdziały z poprzedniego bloga na ten. Dlaczego to robię? Po prostu bardziej podoba mi się witryna blogspot :)
Mam nadzieję, że nie jest to zła decyzja (bo trochę nad nią myślałam) i podołam wszystkim "niespodziankom" na blogu.
Ohh... napisałam dlaczego przenoszę opowiadanie, a zapomniałam napisać o czym ono jest ;) Tak więc, jest to historia dwojga młodych ludzi, którzy spotykają się przypadkiem w smutnych okolicznościach. Justin - bardzo znany, radosny chłopak, Hope - zraniona przez życie nastolatka, która za wszelką cenę stara się wrócić do normalności. Więcej o bohaterach napiszę w zakładce "Bohaterowie", którą mam nadzieję za niedługo stworzyć.
Mój poprzedni blog nadal działa, ale jak tylko przeniosę wszystkie posty, to zostanie usunięty.To jego adres: Miłość cierpliwa jest
No to chyba wszystko...
Do napisania,
Ania :)