wtorek, 7 października 2014

2. Drastyczne zmiany

Wtorek, 04.06.12.
Otworzyłam oczy, ale od razu je zmrużyłam przez mocne światło. Poczułam jak całe ciało mnie piecze. Ból był nie do zniesienia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym się znajdowałam i z przerażeniem stwierdziłam, że jestem w szpitalu. W momencie powróciły do mnie przeżycia z dzisiejszej nocy. Rodzice! Gdzie oni są! Do pomieszczenia weszła pielęgniarka, która od razu wyszła kiedy zobaczyła, że się obudziłam. Chciałam ja wypytać o to, co się dalej działo, ale nie zdążyłam. Po chwili weszła z powrotem, ale tym razem z lekarzem.
- Jestem dr Jason. Jak się czujesz? – zapytał z troską w głosie.
- Gdzie są moi rodzice!? – krzyknęłam.
- Znaleźliśmy cię na trawie przed domem. Masz poważne poparzenia ciała, ale zajęliśmy się tym. – mężczyzna zaczął mówić, totalnie ignorując moje pytanie.
- Gdzie oni są!? – krzyknęłam jeszcze głośniej. Miałam w nosie, że obudzę innych pacjentów obok. Byłam na skraju wyczerpania psychicznego, a on nie raczył mi odpowiedzieć na jedno proste pytanie. Strasznie bałam się odpowiedzi, bo dobrze wiedziałam, że oni tam zostali dłużej i są pewnie ciężko ranni. Ja po prostu chciałam ich zobaczyć, a przynajmniej dowiedzieć się czegoś na ich temat. Czy to tak wiele?
- Spokojnie. Wiedziałem, że o to zapytasz. Chciałem ci tego po prostu oszczędzić teraz, bo nie jesteś  w najlepszym stanie, ale skoro nalegasz. Twoi rodzice zginęli. Nie udało się ich odratować, ponieważ udusili się we śnie dymem. Miałaś szczęście, że obudziłaś się w porę.  – powiedział na jednym tchu i spojrzał na mnie zatroskany. – Przykro mi. – dodał na koniec i wyszedł.
Jego słowa huczały w mojej głowie. To niemożliwe. To musi być jakiś bardzo, bardzo zły sen. Chciałam krzyczeć wniebogłosy, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przecież oni byli dla mnie wszystkim! Ja nie dam rady żyć bez nich. To jest nie możliwe. Łzy leciały ciurkiem po mojej twarzy. Nawet nie starałam się ich wycierać. To by i tak nic nie dało. Co ze mną teraz będzie? Czy trafię do domu dziecka? Nie jestem jeszcze pełnoletnia. Mnóstwo pytań chodziło mi po głowie, która swoją drogą strasznie mnie bolała. Po pewnym czasie przyszła pielęgniarka i wymieniła mi kroplówkę. Poczułam się nagle tak jakoś błogo. To na pewno jej sprawka! Dała mi środki usypiające. Ale to jest nawet przyjemne… .
Obudziłam się dopiero pod wieczór. Znowu nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje. Po kolacji, której nawet nie tknęłam przyszedł lekarz. Opowiedział mi wszystko dokładnie na temat pożaru w domu, rodziców jak i mojego stanu zdrowia. Gdy skończył spytał się jeszcze:
- Może poproszę żeby przysłali do ciebie psychologa?
Nic nie odpowiedziałam, tylko przekręciłam głowę w inną stronę i pozwoliłam kolejny raz wypłynąć łzom na wierzch. Nie chciałam psychologa, chciałam rodziców.

Tydzień później
Wtorek, 11.06.12.
Siedzę w tym okropnym miejscu już tydzień. Pod względem fizycznym czuję się lepiej, choć moje poparzone ciało boli niemiłosiernie. Jednak psychicznie jestem zrujnowana. Praktycznie ciągle płaczę. Dzisiaj mam iść na pogrzeb rodziców, a potem zabierze mnie pani z domu dziecka. Tak, właśnie tam trafię.
Perspektywa Scootera Brauna
Właśnie jadłem śniadanie kiedy zadzwonił do mnie telefon. Popatrzałem na ekran, na którym widniał nieznany numer. Odebrałem i usłyszałem głos jakiejś kobiety:
- Witam, nazywam się Rita Wilson i jestem dyrektorką miejskiego domu dziecka w Little Rock.
- W czym mogę pomóc? – zapytałem zdziwiony.
- Pańska siostra i jej mąż mieli wypadek tydzień temu, w którym zginęli. – powiedziała spokojnie.
- Co się stało Rose! – powiedziałem głośniej i z wrażenia wstałem z siedzenia. Nie miałem z nią kontaktu od kilkunastu lat, ale to moja siostra, którą zawsze kochałem. Nie mogłem uwierzyć, że nie żyje.
- Z niewiadomych przyczyn spłonął dom, w którym się znajdowali. – wytłumaczyła mi.
- Rozumiem, gdzie i kiedy odbędzie się pogrzeb? – zapytałem, z powrotem opadając na krzesło, lecz najbardziej nurtowało mnie pytanie dlaczego ona dzwoni z domu dziecka?
Kobieta podała mi wszystkie dane i powiedziała jeszcze:
- Przede wszystkim dzwonię jednak by zapytać się pana, czy jest pan zainteresowany opieką nad ich córką.
- Ona miała córkę?
- Tak, nazywa się Hope Collins i ma 17 lat. Bardzo przeżyła śmierć obojga rodziców. Jest pan jedyną rodziną tej dziewczyny. – mówiła z bólem.
- Oczywiście, że się nią zajmę. – powiedziałem, nie zostawię siostrzenicy w domu dziecka. To by było nieludzkie!
- W takim razie umówmy się, że odbierze ją pan na pogrzebie, dobrze?
- Dobrze.
- Dziękuję, do widzenia. – pożegnała się i skończyła rozmowę.
Siedziałem w jednym miejscu i starałem się uporządkować sobie wszystkie słowa, które powiedziała ta kobieta. Nie do wiary jak jeden wypadek potrafi namieszać w życiu tylu ludzi. Najbardziej jednak żal mi jest tej małej. Nie znam jej, ona mnie też. Nie wiem jaki ma charakter, ale zgaduję, że jest podobny do charakteru mojej siostry. Ona była wręcz aniołem.
Moje rozmyślania przerwał dzwoniący telefon. Na ekranie widniał napis „Justin”. Bez zastanowienia odebrałem i usłyszałem wesoły głos nastolatka:
- Hejka Scoot! Dzisiaj mam ten wywiad w radiu i chciałem zapytać czy podjedziesz pod mój dom, czy mam gdzieś zaczekać?
- Justin, nie mogę z Tobą jechać. Wybacz, sprawy rodzinne. Pojedziesz z Kennym, dobrze. – powiedziałem podłamanym głosem.
- No, jasne, nie ma sprawy. – powiedział trochę przygaszony. – To coś poważnego, z tą rodziną? – zapytał, co mnie trochę zdziwiło. Raczej nie interesował się moim życiem prywatnym.
- Przyjdź do mnie jutro, to ci wszystko wyjaśnię.
- Ok. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Po rozmowie zamówiłem bilet samolotowy i spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Opuściłem dom i wsiadłem do samochodu kierując się na lotnisko. Nim się obejrzałem, jechałem ulicami Little Rock. Na dworze było ponuro i zapowiadało się na to, że będzie padało. Kierowca taksówki zatrzymał się przed kościołem, w którym miała się odbyć msza. Zapłaciłem i wysiadłem. Rozejrzałem się trochę i zobaczyłem jak podchodzi do mnie jakaś kobieta.
- Pan Braun? – zapytała.
- Tak, to ja. Gdzie jest Hope? – dopiero teraz doszło do mnie co oznacza jej imię. Niewątpliwie wybrała je Rose i myślę, że to jedno z najpiękniejszych imion jakie znam. Nadzieja, brzmi cudownie.
- Jest tam. – wskazała dziewczynę stojącą z dala od wszystkich. – Proszę na razie do niej nie podchodzić. Ona jeszcze o niczym nie wie.
- Nie ma sprawy. – odpowiedziałem i przyjrzałem się brunetce. Była bardzo smutna. Miała na sobie czarną prostą sukienkę. Muszę przyznać, że była naprawdę ładna, ale ten strój zupełnie do niej nie pasował.
Po pewnym czasie wszyscy weszli do środka kościoła, gdzie rozpoczęła się msza. Było mnóstwo ludzi i wszyscy płakali. Następnie przeszliśmy na cmentarz. Cały czas przyglądałem się Hope. Serce się krajało na jej widok. Postanowiłem, że sprawię by na jej twarzy zagościł znów uśmiech. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię.
Cała uroczystość dobiegła końca, a ludzie powoli się rozchodzili. Podszedłem do dyrektor domu dziecka i zapytałem:
- Czy teraz mogę się z nią przywitać.
- Tak, tylko chcę pana poinformować o paru ważnych rzeczach dotyczących pańskiej siostrzenicy. Od wypadku nic nie mówi, odmawia jedzenia i praktycznie ciągle płacze. Próbowano do niej dotrzeć, ale ani lekarze ani psycholodzy nie potrafili stwierdzić na czy polega jej problem. Jeśli będzie miał pan kłopoty z nakarmieniem jej to proszę jechać do szpitala i tam będą wiedzieli co zrobić.
- Dobrze. Mam podpisać jakieś papiery? – spytałem odruchowo. W mojej branży ciągle się coś podpisuje. Przyzwyczaiłem się już.
Kobieta podała mi kilka kartek, które podpisałem. Była zdziwiona tym, że nawet nie przeczytałem, ale nie miałem w tym momencie do tego głowy. I tak musiałem dostać kopię, więc przeczytam w domu.
- To wszystko? – zapytałem na co kobieta kiwnęła głową i ruszyła w stronę Hope.
Kiedy podeszliśmy do niej zauważyłem na jej twarzy kryształowe łzy. Odwróciła się w naszą stronę i przyjrzała mi się.
- Hope, to jest brat twojej mamy. Zaopiekuje się Tobą. – dziewczyna była wyraźnie zszokowana.
- Cześć Hope. Jestem Scooter Braun. Pojedziesz ze mną i zamieszkasz u mnie, dobrze? – nie odpowiedziała nic. Czego ja się spodziewałem, że rzuci mi się na szyję z radości i nie będzie się mogła doczekać wyjazdu?
- Hope, chcesz jechać z wujkiem, czy zostać u nas? – spytała kobieta, która nie potrafiła ukryć już swojej bezradności. – Kiwnij głową na znak, że wyjeżdżasz. – próbowała dalej. Ku mojemu zdziwieniu kiwnęła i podeszła do mnie patrząc mi prosto w oczy. Miałem wrażenie, że sprawdza tym, jaki jestem i czyta wszystkie moje myśli. To było naprawdę dziwne.
- W takim razie do wiedzenia pani i jeszcze raz dziękuję za pomoc.
- Dowidzenia. Proszę się nią zająć. – powiedziała jeszcze na odchodnym.
Oczami Hope
Gdy się pożegnali ruszyliśmy w stronę taksówki. Scooter włożył do bagażnika moją torbę, podczas gdy ja wsiadłam do samochodu. Po chwili siedział obok. Podał jakąś karteczkę kierowcy i powiedział:
- Zamieszkasz ze mną w Los Angeles. Myślę, że Ci się tam spodoba.
Potem już nic nie mówił, aż dojechaliśmy do lotniska.
- Załóż te okulary. Nie chcę byś miała potem kłopoty przez to, że jestem dość znany. Potem wszyscy będą pytać kim jesteś, co się stało i dlaczego. Postaram się dać Ci jak najwięcej prywatności, ale nie obiecuję, że media cię nie dopadną. – powiedział z troską. Rozumiem go, dlatego wzięłam przedmiot i nałożyłam.
Wyszliśmy z taksówki, po zapłaceniu i poszliśmy na odprawę, przedzierając się przez tłumy ludzi. Nigdy nie byłam w tym miejscu, a tym bardziej nie leciałam samolotem. Bałam się strasznie. Po pewnym czasie wsiedliśmy do maszyny i zajęliśmy miejsca. Samolot ruszył, a ja kurczowo chwyciłam się oparć fotela i zamknęłam oczy. Poczułam lekkie szturchniecie i otworzyłam oczy.
- Już jest dobrze, Hope. – próbował mnie uspokoić wujek.
Popatrzałam na niego z wdzięcznością i puściłam się. Spojrzałam za okienko i przyglądałam się widokom. Nie wiem kiedy zmorzył mnie sen. Obudził mnie Scooter, mówiąc, że już wylądowaliśmy. Jak dobrze, że spałam. Gdy znaleźliśmy się przed budynkiem lotniska zgromadziło się wokół nas kilka dziewczyn i dziennikarzy. Wszyscy coś krzyczeli, przez co czułam się strasznie skołowana. Scooter to zauważył i wziął mnie szybko do samochodu.
- Właśnie tego się obawiałem. Nic Ci nie jest? – zapytał, ale widziałam, że zaraz doszło do niego, że i tak nie odpowiem.
Po 45 minutach zatrzymaliśmy się przed wielką willą. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę.To tu mam teraz mieszkać?
- Witaj w nowym domu, Hope! – powiedział wesoło.
***
 Hejo!
Oto kolejny rozdzialik :) Taki trochę smutny, ale w sumie trudno żeby nie był, skoro nasza Hope straciła kogoś tak ważnego?
Nie wiem co tu jeszcze napisać... pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali choć trochę mojej pracy, a szczególnie tych, którzy poświęcili dla niej więcej czasu komentując ją. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaką one mają moc.
Miśki,
Ania :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz